Niedziela jak się patrzy!

IMGP0898

W takie niedziele jak dziś Paryż jest pusty, przytulny i cudownie przyjazny rowerzystom. Część miasta jest zamknięta dla ruchu samochodowego, a pozostała  też zdaje się być we władaniu cyklistów. Dziś w nocy zima zmieniła się w lato, temperatura skoczyła o przynajmniej 15 stopni i choć część ludzi zachowawczo i nieufnie została w zimowych kurtkach, czapkach i szalikach, to większość zmieniła drastycznie garderobę i na ulicach prezentowały się nowe letnie sukienki, koszule z podwiniętymi rękawami i szorty. I nic dziwnego termometr wskazywał 30 stopni!

Pedałując z Montparnasse na Saint Germain, nie można nie przejechać obok Ogrodu Luksemburskiego, każda trasa prowadzi wzdłuż jego ogrodzenia, i dziś przejeżdżając tamtędy, nie planując w nim wizyty, nieopacznie zerknęłam na wyglądające zza parkanu kwitnące drzewa i krzewy (wszystkie oszałamiające), i dosłownie zostałam  wchłonięta –  przez najświeższą z możliwych zieleni, leniwy rytm pierwszej w tym roku ciepłej niedzieli, przez kwiecień w najpiękniejszym wydaniu. Nie miałam wyboru, zostałam tam na chwilę. I dobrze, dzięki temu dwa odkrycia:

1. Fontanna Medcis, której historia to odrębny post, usytuowana na prawo od budynku Senatu jest jednym z najromantyczniejszych zakątków w tym olbrzymim parku i zalecam jej odkrycie w towarzystwie miłej osoby.

2. Jeśli znajdziecie się w Jardin du Luxembourg w porze , kiedy żołądek rządzi głową, a nie chcecie wydawać więcej niż trzeba na skromy ale jednoczesnie porządny posiłek (co w tej okolicy jest skomplikowane), to polecam obranie wyjścia przy Musee du Luxembourg, gdzie  przechodząc przez ulicę przy wyróżniającym się sklepie z zabytkowymi lalkami, znajdziecie się na ulicy Servandoni (od nazwiska włoskiego architekta, który zaprojektował fasadę znajdującego się tuż obok kościoła Saint Sulpice), a tam od razu rzuci się Wam w oczy charakterystyczny niebieski szyld z boazerii, przypominając raczej polski bar mleczny niż paryskie bistro, gdzie napis głosi po prostu Creperie. Skuszona autentycznym wystrojem z lat 70. w budynku pochodzącym najpewniej z XVII wieku i perspektywą bretońskiego galette zjadłam fantastycznego naleśnika przygotowanego z sercem przez panią,  która nie tylko usmażyła i podała mi pyszny posiłek, ale również przywitała i pożegnała ze szczerym uśmiechem, życząc miłego popołudnia i ostrzegając, żebym nie spadła z kilku stopni wychodząc z restauracji. W tej wyjątkowo turystycznej i drogiej okolicy taki serwis (w dodatku za mniej niż 10 euro) to gratka i skarb. Polecam!

IMGP0942

 

IMGP0913

 

IMGP0927

 

 

IMGP0945

IMGP0941