Paryż z Lotu Ptaka

blog kulturalno-turystyczny, w dni parzyste praktyczny, w nieparzyste romantyczny

Tag: dzielnica 18.

Azyl

Stojąc przed słynnym czerwonym wiatrakiem Moulin Rouge, zastanawiam się, ile razy przystawali tu w drodze do domu  Jacques Prevert albo Boris Vian, ile razy weszli, by obejrzeć spektakl. Obaj, w różnych okresach, mieszkali bowiem pod tym samym paryskim adresem –  w położonym 50 metrów na lewo od słynnego kabaretu pasażu Cite Veron.

Dziś bardzo niepozorna, lekko zaniedbana, dla niewtajemniczonych imponująco łatwa do przeoczenia, ślepa uliczka zasługuje na to, by poświęcić jej kilka minut z czasu spędzonego na Montmartre. To jedno z tych zaskakujących miejsc, gdzie będąc w samym sercu tętniacego życiem miasta, nagle odnajdujemy spokój, jakby zamknąć za sobą drzwi, za którymi zostaje gwar placu Pigalle i zgiełk bulwaru Clichy.

Jedyne, co może zająć naszą uwagę to dźwięki dobiegających przez okno prób teatralnych, bowiem mieści się tu dobrze znany okolicznym mieszkańcom prywatny teatr  Theatre OuvertZasługuję on na odrębną, wyłącznie jemu poświęconą historię. Dziś napiszę tylko, że rzeczywiście, jak nazwa na to wskazuje, jest to miejsce otwarte. W każdym tego słowa znaczeniu. Otwarty na widza, autorów, gatunki. Powstał w 1971 roku na festiwalu w Awinionie, w Cite Veron znajduje się od 1981 roku. Prowadzony przez małżeństwo – i ta para właśnie zasługuje na  osobną opowieść. Micheline  i Lucien Attoun teatrem zajmują się od ponad 40 lat, kochają od zawsze. On choleryk i pasjonat, ona mediator i sufler kiedy trzeba. Są obecni na każdym przedstawieniu, w oczach otaczającej ich młodej ekipy widać oddanie i zaangażowanie, czasami zniecierpliwienie, bo czas do domu, a dyrektorstwo chce jeszcze więcej, więcej wszystkiego, bo życie i pasja w nich wrze i żegnają osobno prawie każdego widza, do ostatniego. Mogłabym o nich długo. Mam nadzieję, że nadarzy się okazja, by pobyć z nimi więcej i bliżej. To dzięki nim Cite Veron ożywa wieczorami, a nowy sezon zaczyna się teraz.

Odbiór.

 

 

 

 

 

 

 

W słońcu na Montmartre jest biało i niebiesko

Dzisiaj jedziemy na Montmartre. Ale nie wysiadamy, jak zawsze, na Abbesses – rue Lepic, kawiarnię Amelii, bagietkę z piekarni Cocliquelicot, plac Tertre zostawiamy dla tych, którzy tu będą pierwszy raz- dziś wysiadamy na stacji Lamarc i zdobywamy wzgórze od jego północnej strony. Ta część dzielnicy, tzw. vieux Montmartre, to moja ulubiona strona wzgórza. Usytuowana za plecami bazyliki, mimo,że oddalona zaledwie 5 minut od turystycznego serca dzielnicy, jest o wiele bardziej urokliwa i wyłącznie tam można jeszcze poczuć oddech dawnego Montmartre, kiedy ta wioska stała się kulturalnym epicentrum XIX- i XX-wiecznego Paryża.

Zanim jednak na blogu pojawi się Van Gogh, Picasso, Kiki, Max Jacob, Dali, Prevert i reszta plejady związanej z tą częścią miasta, chciałam Wam wskazać jedno miejsce, które tylko o tej porze roku i w tym miękkim świetle wrześniowego słońca objawia się w całej krasie i splendorze.  Bo w tym samym czasie, kiedy w pięknej Alazcji, na stokach dojrzewają ostatnie białe winogrona, z których powstaną wszystkie te pyszne Rieslingi, Gewurstraminery, Sylvanery i inne niesamowite wina z tego regionu, na wzgórzu Montmartre, również dumnie prężą się na krzaczkach owoce z których zostanie zrobione wyjątkowe pod każdym względem wino z Montmartre. Oto stoimy przed jedyną winnicą w mieście!

Usytuowana na zboczu przy rue Saint Vincent winnica, której oficjalna nazwa brzmi Clos-Montmartre, przypomina o tradycji uprawiania winorośli na Montmartre, która sięga XVI wieku. Do początku XX wieku, zanim malutkie miasteczko zostało wchłonięte przez Paryż, mieszkańcy Montmartre zajmowali się głównie rzemieślnictwem i właśnie hodowlą winorośli.

Miejsce w którym dzisiaj rośnie około 200 krzewów, z których co roku powstaje kilkadziesiąt litrów wina, przez kilka wieków było parkiem, później miejscem niedzielnych potańcówek i kabaretów, który ze względu na swoją kiepską reputację został na długi czas zamknięty, po to by wrócić do życia jako winnica w 1933 roku. Wtedy to, by zwrócić Montamartre tradycję związaną z wyrobem wina, posadzono tu szczepy gamay i pinot noir, z których do dziś powstaje wino dostępne tylko w specjalnej sprzedaży. Niestety, winnicę można podziwiać wyłącznie zza drucianego ogrodzenia, ale jeśli cofnąć się odrobinę, za plecami znajdziemy maleńki zacieniony placyk z trzema ławkami, z którego roztacza się najładniejszy widok na maleńką domenę Montmartre. Trochę wsi w mieście, bo tu wakacje cały czas trwają!

W królestwie przedmiotów

Zacznę od prywatnej wiadomości skierowanej do mojej przyjaciółki A.:  Żmijko, kiedy byłyśmy tam razem, zwiedziłyśmy zaledwie 1/4 całości! Ale to odkryłam później. A mowa o Les Puces St-Ouen. Największy pchli targ we Francji, jeden z największych na świecie, który znajduje się na północnych obrzeżach Paryża na styku dzielnicy 18. i przedmieść St-Ouen. Odbywa się wyłącznie w soboty, niedziele i poniedziałki (choć tego dnia część miejsc jest zamknięta). Godziny otwarcia są dosyć swobodne i w dużej mierze zależą od warunków atmosferycznych oraz preferencji właścicieli, ale z reguły życie toczy się tradycyjnie między 10-18.

Trudno mi rozpocząć jego opis, bo z góry skazana jestem na niepowodzenie ponieważ targ ten jest tak duży, składa się z 12 mniejszych osobnych rynków i jego oferta jest tak bogata, że trudno mi będzie oddać atmosferę tam panującą ograniczając się do znośnych rozmiarów tekstu. Lepiej będzie więc, jeśli skupię się wyłącznie na przedstawieniu informacji praktycznych, które być może zachęcą Was i ułatwią dotarcie i orientację na miejscu. Dojeżdżając linią metra 13, wysiadamy na stacji Garibaldi, po wyjściu z metra pierwsze, co zwróci naszą uwagę to kościół Notre-Dame-du-Rosaire, stojąc przed nim, powinniśmy skierować się w prawą stroną, podążając za znakiem Marche aux puces i kontynuować spacer przez około 10 minut ulicą Kleber. Idziemy przedmieściami Paryża, które znacznie różnią się od miejsc tradycyjnie polecanych w przewodnikach. Mijane, jednym mogą wydawać się zaniedbane i opustoszałe, mi jednak przypominają Paryż populaire znany ze zdjęć Willego Ronnisa czy Roberta Doiseneau i lubię przedłużać sobie ten spacer skręcając w przypadkowe uliczki, zaglądając ludziom przez okna do mieszkań, bardzo podrzędnych barów, zahaczać o sklepiki z afrykańskimi i tureckimi specjałami. Choć przyznam, że nie zawszę mam odwagę wyjąć aparat i zapytać, czy mogłabym go użyć, ale będę to trenować. To jednak temat na kiedy indziej. Po około 10 minutach spaceru w linii prostej powinniśmy skręcić w lewo, przejść około 500 metrów by skręcić w prawo. W taki sposób znajdziemy się na ulicy Jules Valles i możemy zacząć włóczęgę po Królestwie Przedmiotów, rozpoczynjąc ją od żółtego pawilonu – Marche Jules Valles.

Tak jak wspomniałam, targ składa się z kilkunastu mniejszych. Jeden z nich-L’Usine otwarty jest wyłącznie dla zawodowych handlarzy, kolejny, który z góry można skreślić z listy to Marche Malik, gdzie handluje się bezwartościowymi rzeczami, ubraniami, kosmetykami made in China. Wydaje mi się,że warto skupić się na 4 głównych:

Marche Jules Valles: to wspomniany żółty pawilon, który da nam przedsmak tego, co czeka nas później. Znajdziemy tu trochę mebli, ale przede wszystkim zbiór drobnych oryginalnych przedmiotów, często niewiadomego przeznaczenia, ale także rzeczy codziennego użytku.

Marche Paul-Bert: usytuowany tuż za budynkiem Jules Valles, w części odkryty targ  skupiony wokół ulic Paul Bert i Rue des Rosiers. Kilkadziesiąt pawilonów wystawiających meble, przedmioty dekoracyjne i codzienne. Nie warto nastawiać się na zakupy, bo jest to drogi rynek antykwaryczny, ale same przedmioty oraz sposoby ich ekspozycji są tak fascynujące i inspirujące, że wrażeń nie zabraknie. Poza tym kilka tamtejszyk uliczek zagrało w filmie Allena „O północy w Paryżu”. By sprawić sobie niespodziankę, zajrzyjcie pod otwarte dla zwiedzających adresy: numer 8 i 10 przy Rue des Rosiers. Tajemnicze, zaskakujące wnętrza.

Marche Biron: to dwie równoległe aleje, usytuowane przy ulicach Rosiers i Villa Biron. Kilkadziesiąt małych sklepików sprzedający głównie meble, bibeloty, obrazy. Móje ulubione tutaj miejsce to sklep handlujący częściami paryskich karuzeli- miejsce, gdzie można nabyć pegaza, latającą świnię czy karetę zaprzęgniętą w sześć koni.

Marche Dauphine: przy ulicach Rosier i Jean Henri Fabre. Dwie przeszklone  spore hale, są moimi ulubionym miejscem poszukiwań. Oprócz drogich mebli znajdziemy tu księgarnie oferujące francuskie żurnale z lat 30. 40., kilka sklepów z ubraniami vintage, boxy po sufit wypełnione pocztówkami z pierwszej połowy XX wieku i milionem innych przedmiotów nieznanej prowinencji. To tutaj okaże się nagle, że niepostrzeżenie spędziliśmy już przynajmniej pół dnia na włóczeniu się i oglądaniu najdziwniejszych rzeczy w życiu i czas wracać do siebie. Kończąc zwiedzanie w tym miejscu najłatwiej będzie dojść do metra numer 4, przystanek Porte Clignancourt usytuowanego na końcu rue Rosiers.

Każdego kto przebrnął cały dotychczasowy tekst i dotarł do tego miejsca zapewniam, że choć może się wydać, że dotarcie i poruszanie się po St-Ouen jest skomplikowane i czasochłonne, zapewniam,że w rzeczywistości, wszystko wydaję się o wiele prostsze i zorganizowane. Całe miejsce jest dobrze oznakowane i swobodnie przechodzi się z jednego targu na drugi. Dodatkowo tutaj znajdziecie stronę i plan tego miejsca. Poza tym w całej okolicy znajduje się mnóstwo kawiarni, bistro i restauracji, które stają się świetnym pretekstem do zrobienia sobie przerwy w systematycznym przemierzaniu marche aux puces.

Kto zaprzyjaźnił się już z moim blogiem, wie że Ptak szczególnie lubi odkrywanie Paryża przez pryzmat jego targów staroci, osobliwości, książek i żywności i być może nie każdego opisane w tym poście miejsce zainteresuje w tym samym stopniu, ale jestem pewna, że wybierając się na Les Puces St-Ouen, nikt nie opuści go rozczarowanym. Trzeba tylko szeroko otworzyć oczy i obudzić dziecko w sobie.

Odbiór.