Paryż z Lotu Ptaka

blog kulturalno-turystyczny, w dni parzyste praktyczny, w nieparzyste romantyczny

Kategoria: Uncategorized

Podróż

schulz+plockier

Z dwóch zagranicznych podróży, jakie Bruno Schulz odbył w swoim życiu, obok tej do Sztokholmu druga odbyła się do Paryża. Pisarz spędził tu trzy tygodnie sierpnia 1938 roku. To był dla niego trudny rok. Nasilała się jego depresja karmiona lękiem przed pogarszającą się sytuacją w Europie, gdzie tego roku demony ostatecznie przejmowały władzę nad ludzkimi sercami; wiosną Schulz zdobył się też na wysłanie listu i maszynopisu z ilustracjami swojej niemieckiej noweli Tomaszowi Mannowi. Oczekiwanie odpowiedzi (nie wiem, czy kiedykolwiek ona nadeszła) na pewno również przyczyniło się do nasilenia rozstroju psychicznego. W tej sytuacji planowanie wyjazdu do Paryża stało się sposobem na odwrócenie uwagi od coraz trudniejszej ponurej rzeczywistości.

Pisarz przygotował się do tej podróży solidnie. Zebrał potrzebne kontakty, spodziewał się, że na miejscu może liczyć na wsparcie attache kulturalnego Ambasady Polskiej w Paryżu,  był nim wtedy Jan Lechoń, który ponadto znał i szanował twórczość Schulza. Długą podróż koleją zaplanował tak, by ominąć Trzecią Rzeszę, dostał się więc do Paryża nadkładając drogi przez Włochy. Jakiego miasta się spodziewał, czy budziło w nim więcej lęku czy entuzjazmu? Czy przygotował sobię listę zabytków i wystaw do zobaczenia, czy decyzję podejmował spontanicznie na miejscu. Jak odnalazł się w zgiełku najbardziej rozwibrowanego miasta tamtego czasu…?

Jakkolwiek starannie się do tej podróży nie przygotował, nie wziął pod uwagę jednego, że do miasta przyjeżdża w sierpniu. Czas kanikuły, kiedy miasto się wyludnia, a na miejscu można spotkać jednie takich jak on turystów. Jakie musiało być jego rozczarowanie, kiedy pod poleconymi przez znajomych w Polsce adresami nie zastawał ich rezydentów. Zabranej w nadziei nawiązania kontaktów teczki z rysunkami nie miał komu pokazać i w jakich rękach zostawić. Jedyny konkret padł z ust marszanda sztuki Andre Rotge, który zaproponował Schulzowi październikową datę dla zorganizowania wystawy prac pisarza w galerii  przy  Faubourg St. Honore. Sfinalizowniu planów stanęła na przeszkodzie opłata, którą Schulz miał wnieść – 1600 franków, kwota zdecydowanie poza możliwościami nauczyciela prac ręcznych w gimnazjum w Drohobyczu. Pieniędzy tych nie miał kto również za niego wyłożyć. Oczekiwane spotkanie z Lechoniem też nie dochodzi do skutku, bo i on wyjechał z Paryża na wakacje.

Wyobrażam sobie samotnego pisarza w tym opustoszałym mieście. Jego drobną posturę elegancko ubraną wśród innych podobnych w muzeach i parkach, które latem przynoszą ulgę zmęczonym upałem i wielkomiejskim zgiełkiem turystom. Turystom, którzy tak samo zachwyceni jak i zmęczeni, odpoczywając w cieniu zadbanych platanów Ogrodu Luksemburskiego cieszą się już w myślach na powrót do swoich zacisznych i przytulnych miasteczek, którym jedna wizyta w Paryż w życiu wystarczy….

Chciałabym odkryć, przy której ulicy się zatrzymał, do której kawiarni wstępował na śniadanie, jakie wystawy zobaczył, jakie wrażenie zrobiły na nim francuskie kobiety, czy zakochał się w Paryżu, czy go znienawidził. Bo w stosunku do tego miasta, nie ma pośrednich uczuć.

z12880728Q,Bruno-Schulz

tumblr_mdd74eSs1u1qfjx5mo1_500

IMGP0577

Nie ma wiosny, jest poezja

IMGP0284

” Mój cień, jak błazen za królową.

Kiedy królowa z krzesła wstanie,

błazen nastroszy się na ścianie

i stuknie w sufit głupią głową.

(…)

 

Ten prostak wziął na siebie gesty,

patos i cały jego bezwstyd,

to wszystko na co nie mam sił

– koronę, berło, płaszcz królewski.

 

Będę, ach, lekka w ruchu ramion,

ach, lekka w odwróceniu głowy,

królu, przy naszym pożegnaniu,

królu na stacji kolejowej.

 

Królu, to błazen o tej porze,

królu położy się na torze.”

 

Wisława Szymborska, „Cień”, Sól, 1962

Z życia księgarni

IMG_20130218_195404

Księgarnia, w której pracuje ściąga wyjątkowych ludzi. Dziś czekałam na tę parę od rana: Tom marzył, by oświadczyć się Nicole w poniedziałkowy poranek właśnie u nas. Przylecieli z Londynu –  lotnisko, metro, Saint Michel, my. Na nią zamiast książki czekała butelka schłodzonego szampana. I zgodziła się. Tak, tak, tak, jestem romantyczna i takie gesty mnie urzekają, bo rozświetlają rzeczywistość.

Z wrażenia nie zauważyłam, z jakimi tytułami (bo znaleźli czas i koncentrację, żeby kupić kilka książek) wyszli ze sklepu. Sprzedawać książki, to sprzedawać marzenia, każdemu czego trzeba.

Odbiór!

Poeta o twarzy długiej jak jajko

IMG_20130217_145212

A w Paryżu 1903 roku:

” Kiedy młody wychowanek szkoły jezuickiej i skromny adept literatury Andre Billy, wszedł do podziemia kawiarni „Soleil d’Or’ położonej na rogu bulwaru Saint-Michel, w najbliższym sąsiedztwie Sekwany, było tam ciemno od tytoniowego dymu i tak tłoczno, że z trudem znalazł miejsce przy stoliku zajętym już przed dwu młodych ludzi o rozwichrzonym, zdecydowanie poetyckim wyglądzie. Rozejrzał się – ani jednej znajomej twarzy. Niewielu miał znajomych w Paryżu, a już najmniej w środowisku artystycznym. Jest tu zaledwie od kilku miesięcy i pracuje cichaczem nad powieścią, oczywiście autobiograficzną, której tematem jest dzieciństwo wychowanka szkoły jezuickiej w Amiens. Marzą mu się literackie laury, ale tymczasem nie dojada, zarabia jakieś grosze pracą w kantorku, żywi się kawą i rogalikami, włóczy godzinami po Paryżu, wyczytując książki rozłożone u bukinistów i na ladach z nowościami księgarskimi przy Wielkich Bulwarach. Mimo ubóstwa życie to wydaje mu się wspaniałe i za najlepszą pensję nie oddałby obfitości wolnego czasu, jaki ma do rozporządzenia w tym niezwykłym mieście. (…)

Do kawiarni „Soleil d’Or” sprowadziły go sentymenty poetyckie. Tu recytuje się wiersze, tu zbierają się młodzi poeci, tacy, którzy otrzymali już pierwszy chrzest bojowy druku. Ci, którym się powiodło. Powodzenie – wspaniałe słowo! Billy pragnie go z całych sił swojego dwudziestoletniego istnienia. (…) Po gromkich oklaskach, jakimi zebrani żegnają recytacje Paul Forta poparte pełną wdzięku gestykulacją, w której swoistą rolę odgrywa czarna peleryna i rembrandtowski kapelusz z szerokim rondem, wchodzi na podium Apollinaire, jeden z młodych , który zwrócił już na siebie  uwagę poematami drukowanymi w „La Revue Blanche” i „L’Europeen”. Mimo że ma zaledwie dwadzieścia trzy lata, nie wygląda na tak wiele młodszego od swojego poprzednika. Średniego wzrostu, ale ciężki, mocno zbudowany, ubrany jest w angielski tweedowy garnitur, bardzo już dwudziestowieczny w stylu, który nosi z elegancką nonszalancją, ręce ma pulchne, białe i kształtne. Kiedy ciężko wspiera się jedną dłonią o powierzchnię fortepianu i na wpół odwrócony do ściany, z zamkniętymi oczami zaczyna recytować swoje wiersze, w pierwszej chwili monotonia jego deklamacji odstręcza i wydaje się trudna do wytrzymania, tak męczy i wymaga, tak jest intymna. Ale to ubóstwo środków wciąga, porywa, mobilizuje uczuciowo, czyniąc liryzm słowa bardziej nagim i rozdzierającym. Pobladła twarz, długa jak jajko, z czarnymi przecinkami brwi, ciężkimi powiekami, drobnymi ustami i długim nosem, twarz jakby trochę zdegenerowana genialnego chłopca, przykuwa uwagę, każe zamilknąć hałaśliwej sali.”

Julia Hartwig  „Apollinaire”

La_muse_inspirant_le_poète                                        La muse inspirant le poète, H. Rousseau

Samedi a la cinematheque

IMGP9778

W moim rodzinnym miasteczku dawniej były dwa kina: Sokół i Sputnik. W Sputniku obejrzałam dwa pierwsze w swoim życiu filmy, filmy, które, pamiętam, zrobiły na mnie potężne wrażenie. Były to „Niekończąca się opowieść” (do dziś pamiętam strach pomieszany z uwielbieniem dla wielkiego latającego psa) i „Akademia Pana Kleksa” ze sceną ataku wilków na zamek. Czasy były trudniejsze, ale kina były dwa i w piątkowe wieczory sale przynajmniej do połowy pełne. Dziś zostało jedno kino Sokół i ukłony tym, którzy siłą woli czy rozpędu utrzymują je przy życiu, bo luksusem jest pięciu widzów na nieogrzewanej sali, a w zeszłym roku w pamięci zapadł mi seans, kiedy film „O północy w Paryżu” oglądały tylko dwie zmotywowane kinomanki moja mama i ja. Może gdyby na sali było cieplej?

Teraz, kiedy mieszkam w Paryżu-mieście setek niezależnych kin, wszelkich festiwali i festiwalików filmowych, jedyne na co mogę narzekać, to niedobór wolnego czasu, bo gdybym miała nieskończoną jego ilość, to przynajmniej połowę spędziłabym w miejscu, gdzie po księgarni, bibliotece i kawiarni najłatwiej przetrwać szarą, wilgotnie chłodną, deszczową zimę w mieście, czyli w Cinematheque Francaise. W kinotece jest wszystko. Cały film, cała kinematografia. Codziennie od południa do wieczora można wybierać w prezentowanych przeglądach i retrospektywach i wystawach. Do nastroju, pogody, pory dnia można sobie dobrać seans lub wybierać na chybił trafił odkrywając w ten sposób nieznane kinematograficzne lądy. Co miesiąc zmienia się kolekcja prezentowanych tematów, zbliżeń na sylwetki reżyserów, aktorów, dorobku filmowego różnych państw. Ani jedna ani dwie, ani pięćdziesiąt zim nie wystarczy, by nadążyć za wszystkim propozycjami, a do tego dochodzą łatwo dostępne archiwa i biblioteka do oglądania,przeglądania i odkrywania. Luksus. Każda wizyta pozostawia mnie z uczuciem niedosytu. I dobrze, bo to część przyjemności, że mogę wrócić, kiedy chcę, że to przyjazne miejsce na mnie czeka. że jestem w klubie ludzi, którzy tak samo lubią spędzać chłodne soboty, że razem wyruszamy w podróż (ostatnia odbyła się na Haiti, dzięki doskonałej, onirycznej komedii „Les Naufrages de l’ile de la Tortue” słabo znanego nie tylko w Polsce, ale także  Francuzom Jacques Rozier). A po seansie lub przed nim kawa. Albo obiad, albo kolacja, bo przez cały dzień otwarta jest kawiarnia i restauracja, dla tych którzy więcej czasu spędzają w kinotece niż w domu.   Nawet jeśli będziecie w Paryżu tylko przejazdem, to wpadnijcie na film albo dwa.

La Cinematheque Francaise                                                                                              51 rue de Bercy, Paryż 12                                                                                                     metro Bercy linia 6 i 14.                                                                                          Jednorazowy bilet 6.5 euro.

IMGP9773

IMGP9776

IMGP9770

photo-Les-Naufrages-de-l-ile-de-la-Tortue-1974-1Pierre Richard w „Les Naufrages de i’ile de Tortue”

Synestezja

 

Z okazji ostatnich chwil 2012 zanim kojarząca mi się z kolorem niebieskim, szczęśliwa dla mnie dwójka zmieni się w czerwoną i niepewną trójkę – muzyka idealnie wypełniająca ten specyficzny czas zawieszenia między starym a nowym.

Zbigniew Preisner i Krzysztof Kieślowski – duet idealny. I cały czas zastanawiam się która piękniejsza – Juliette Binoche w  Niebieskim czy Irene Jacob z Czerwonego.

Dziś-spokojnego wieczoru, jutro mroźnego poranka i dobrego ostatniego dnia roku.

Mikołaj i jego sprawki

IMGP9795

” – Chodź Mikołaj – powiedział tata – pomożesz mi ubrać choinkę. Strasznie się ucieszyłem, bo bardzo fajnie jest ubierać choinkę, robiłem to już w zeszłym roku, kiedy byłem mały. Poszliśmy na strych po pudełko z bombkami, łańcuchami i lampkami, a potem wzięliśmy się do roboty. Tata postawiła drzewko  w jadalni i zaczął wieszać bombki, które zostały po tym jak pudełko  upadło nam na schodach. Potem tata rozpinał na gałęziach różnokolorowe lampki i to zajęło mu mnóstwo czasu, bo kable był trochę poplątany. Tata usiadła na podłodze i ciągnął kabel, mrucząc coś cicho pod nosem, tak żebym nie usłyszał, ale ja wiem, że to były brzydkie słowa, takie jak te, które głośno mówimy na przerwie. Kiedy już poradził sobie z kablem powiedział: – Zobaczysz, jak będzie pięknie! – i włożył wtyczkę do kontaktu, a wtedy wystrzeliła taka piękna iskra, tylko że tacie chyba nie o to chodziło, bo lampki się nie zapaliły, a on poparzył sobie palce i powiedział brzydkie słowo, którego nie znałem. Ale mój tata jest bardzo zdolny, więc naprawi, co trzeba, a potem dwa razy wymieniał w piwnicy korki, bo w domu nie było światła, i w końcu lampki się zapaliły, i choinka wyglądała naprawdę ślicznie, szczególnie jak żeśmy już rozwiesili łańcuch. ”

Cytat pochodzi oczywiście z „Nowych przygód Mikołajka” Goscinnego i Sempe, książki, którą kilka lat na święta podarowała mi mój najlepszy brat.  Zostawiłam świąteczny i bajeczny Paryż Francuzom, zamieniłam  go na DOM. Takiej atmosfery, jaką mnie tu otaczają, życzę Wam wszystkim z okazji świąt. Czasu i energii od i dla bliskich. Rozmowy. Śmiechu. Gestów. Od tego się wszystko zaczyna i na tym kończy.

Przy okazji dziękuję Wam Znajomym i Nieznajomym  za dzielnie ze mną  tej paryskiej przygody, za komentarze, maile, spotkania.  Obiecuję wrócić  w 2013!

Odbiór.

Kinopolska jest kobietą

W tym samym czasie gdy Diane Kruger inaugurowała sezon świąteczny w Paryżu, symbolicznie włączając dekoracje świetlne na Champs Elysees, dosłownie kilkaset metrów dalej w zaprzyjaźnionym z filmem polskim kinie Le Balzac rozpoczynała się kolejna edycja festiwalu filmowego KINOPOLSKA 2012. W tym roku gościem honorowym,bardzo obecnym i gotowym na intelektualną i artystyczną wymianę jest Agnieszka Holland i jej filmem Kopia mistrza  z 2006  zaczął się wieczór otwarcia.

Ponieważ w Paryżu łatwiej o rzeczy niezwykłe, zapalająca lampki Diane Kruger jednocześnie pojawiła się w roli głównej w tym własnie filmie. Fantastycznie zagrała Annę Holtz fikcyjną postać asystentki Beethovena w ostatniej fazie życia kompozytora. Film idealnie skomponowany i niesamowicie zagrany: minimalistyczna Kruger hipnotyzuje, a  Ed Harris, który przeistoczył się w dzikiego, oddanego życiu i muzyce bohatera jest fenomenalny. Historia mocnej kobiety mierzącej się z potęgą talentu i pasji, pięknie skonstruowana i sfilmowana. Kobiety własnie są centrum tegorocznej edycji festiwalu i  one porządkują jego program  – od organizatorek i wolontariuszek przez reżyserki po aktorki i grane przez nie bohaterki lista inspirujących nazwisk jest długa.

Kto może niech wybiera w świetnie dobranym programie, który znajdziecie na stronie organizatora, czyli Instytutu Polskiego i pędzi do Balzaka!

Rue des Martyrs

Zbiórka przy kościele Notre Dame de Lorette (metro 12, przystanek o tej samej nazwie). Obieramy kierunek Montmartre (wzgórze z bazyliką na szczycie majaczy w oddali),  do którego stąd możemy wspiąć się ulicą des Martyrs. Jest to ulica, która doprowadzi nas z dzielnicy dziewiątej na Montmartre. Nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym, ale jednak wymościła sobie miejsce na mapie miasta i jest warta odwiedzenia. Najlepiej w sobotnie przedpołudnie, kiedy tam gwarnie i tłoczno. Znajdziemy tu smakołyki, rarytasy i delicje serwowane przez skoncentrowane na całej długości ulicy sklepy, sklepiczki i manufaktury wytwarzające od marmolad, przez faszerowane pomidory po słone śledzie w towarzystwie chłodzonej wódki. Plus dwie lub trzy fajne kawiarnie. I droga na Montmartre, którą można pokonać w 20 minut dziwnie rozciąga się na godzinę lub dwie. A u szczytu ulicy czeka na nas  Boulevard de Rochechouart, oddzielający dzielnicę 9. od 18., gdzie dawniej Paryż miejski zmieniał się w wiejski, czego wspomnienie czuć jeszcze w powietrzu gdzieniegdzie.

Odbiór.