Paryż z Lotu Ptaka

blog kulturalno-turystyczny, w dni parzyste praktyczny, w nieparzyste romantyczny

Kategoria: Zwiedzanie Paryża

Na prawo od Notre Dame

IMGP1008

A skąd  roztacza się najładniejszy widok na katedrę Notre Dame? A z maleńkiego parku, po prawej jej stronie (przechodząc przez ruchliwą ulicę Montobello w kierunku ulicy Galande), który łatwo można przeoczyć, oszołomionym spektakularnym zabytkiem, który stoi tu, zachwyca i onieśmiela od 850 lat. Skwerek Rene Viviani przylegający do grekokatolickiego kościoła Saint Julien-le-Pauvre jest przeuroczym miejscem, gdzie na katedrę można spojrzeć z dystansu, oddalając się od tłumu kłębiącego się przed Notre-Dame. Oprócz fantastycznego widoku, mnóstwa kwiatów wiosną, cienia latem i ogólnie wyciszającej atmosfery, która studzi gorączkę zwiedzania, znajdziecie tu DRZEWO. Najstarsze drzewo w Paryżu, robinia  zasadzona tu w 1601 roku (!) dziś podtrzymywane przez betonową konstrukcję robi wielkie wrażenie, jest dostojna i bujna. Piękne. Zajrzyjcie.

Square Rene-Viviani, metro 4 St Michel albo 10 Cluny La Sorbonne.

IMGP1016

 

IMGP1018

Niedziela jak się patrzy!

IMGP0898

W takie niedziele jak dziś Paryż jest pusty, przytulny i cudownie przyjazny rowerzystom. Część miasta jest zamknięta dla ruchu samochodowego, a pozostała  też zdaje się być we władaniu cyklistów. Dziś w nocy zima zmieniła się w lato, temperatura skoczyła o przynajmniej 15 stopni i choć część ludzi zachowawczo i nieufnie została w zimowych kurtkach, czapkach i szalikach, to większość zmieniła drastycznie garderobę i na ulicach prezentowały się nowe letnie sukienki, koszule z podwiniętymi rękawami i szorty. I nic dziwnego termometr wskazywał 30 stopni!

Pedałując z Montparnasse na Saint Germain, nie można nie przejechać obok Ogrodu Luksemburskiego, każda trasa prowadzi wzdłuż jego ogrodzenia, i dziś przejeżdżając tamtędy, nie planując w nim wizyty, nieopacznie zerknęłam na wyglądające zza parkanu kwitnące drzewa i krzewy (wszystkie oszałamiające), i dosłownie zostałam  wchłonięta –  przez najświeższą z możliwych zieleni, leniwy rytm pierwszej w tym roku ciepłej niedzieli, przez kwiecień w najpiękniejszym wydaniu. Nie miałam wyboru, zostałam tam na chwilę. I dobrze, dzięki temu dwa odkrycia:

1. Fontanna Medcis, której historia to odrębny post, usytuowana na prawo od budynku Senatu jest jednym z najromantyczniejszych zakątków w tym olbrzymim parku i zalecam jej odkrycie w towarzystwie miłej osoby.

2. Jeśli znajdziecie się w Jardin du Luxembourg w porze , kiedy żołądek rządzi głową, a nie chcecie wydawać więcej niż trzeba na skromy ale jednoczesnie porządny posiłek (co w tej okolicy jest skomplikowane), to polecam obranie wyjścia przy Musee du Luxembourg, gdzie  przechodząc przez ulicę przy wyróżniającym się sklepie z zabytkowymi lalkami, znajdziecie się na ulicy Servandoni (od nazwiska włoskiego architekta, który zaprojektował fasadę znajdującego się tuż obok kościoła Saint Sulpice), a tam od razu rzuci się Wam w oczy charakterystyczny niebieski szyld z boazerii, przypominając raczej polski bar mleczny niż paryskie bistro, gdzie napis głosi po prostu Creperie. Skuszona autentycznym wystrojem z lat 70. w budynku pochodzącym najpewniej z XVII wieku i perspektywą bretońskiego galette zjadłam fantastycznego naleśnika przygotowanego z sercem przez panią,  która nie tylko usmażyła i podała mi pyszny posiłek, ale również przywitała i pożegnała ze szczerym uśmiechem, życząc miłego popołudnia i ostrzegając, żebym nie spadła z kilku stopni wychodząc z restauracji. W tej wyjątkowo turystycznej i drogiej okolicy taki serwis (w dodatku za mniej niż 10 euro) to gratka i skarb. Polecam!

IMGP0942

 

IMGP0913

 

IMGP0927

 

 

IMGP0945

IMGP0941

Rue du Temple

IMGP0332

Istnieją w Paryżu takie ulice, które są jak kości tego miasta, tworzą jego szkielet. Łączą czasami diametralnie różne jego części, czyniąc z niego ( i za co je tak kochamy) spójną całość. Jedną z takich ulic jest Rue du Temple. Uwielbiam ją.

Jedna z najstarszych w Paryżu (wiele budynków stoi tu od XV, XVI wieku), łączy ze sobą dzielnicę 3 z 4. Zaczyna się w okolicach Hotelu de Ville i BHV, przeprowadza nas arcyciekawym spacerem przez rozwibrowane szczególnie w weekendy Marais i prowadzi w stronę Beaubourg, zgrabnie kończąc się na placu Republiki. Rue du Temple inspiruje równie intensywnie w gwarną i zatłoczoną sobotę, jak i wieczorami w tygodniu, kiedy pustoszeje kompletnie.

Lubię tę ulicę tak bardzo głównie za kontrast, za to, że miesza się tu absolutnie wszystko ze wszystkim. Paryski szyk i wyrafinowanie funkcjonuje obok obdrapania i zaniedbania, turyści wtapiają się w tłum paryżan, nowe, atrakcyjne kawiarnie, bary, butiki sąsiadują ze sklepami, które swój adres mają tu od 100 lat, obcy poczuje się siebie. Przez lata rue du Temple znana była głównie dzięki znajdującemu się tu zagłębiu tanich hurtowni biżuterii i drobnej konfekcji, które do dziś można tu znaleźć, ale w najbliższej okolicy mieszczą się również jedne z najładniejszych i najciekawszych muzeów usytuowanych w imponujących rezydencjach (francuskich hotel) m.in.: Muzeum Judaizmu, Muzeum Picassa, Muzeum Historii Francji. Jest brzydko i pięknie, tradycyjnie i nowocześnie, inspirująco i odstraszająco jednocześnie. Myślę, że idealną metaforą atmosfery tu panującej jest sam krajobraz, gdzie zza średniowiecznych,wąskich, ciemnych kamienic z XV wieku wyzierają futurystyczne kształty i kolory muzeum Pompidou, znajdującego się bezpośrednim sąsiedztwie. Z turystycznego punktu widzenia, szczególnie dla osób, które spędzają w Paryżu tylko jeden weekend, dodatkowym walorem tej okolicy, jest fakt, że w przeciwieństwie do innych części miasta, większość sklepów, restauracji, barów (a jest w czym wybierać) jest otwarta w niedziele (przeważnie od 14.00). Warto wsłuchać się w bijące tu bardzo wyraźnie tętno miasta.

P.S. Nie byłabym sobie, gdybym nie poleciła jednej z niewielu znajdujących się w okolicy księgarni. Maleńka, (ale wybór dość szeroki) o oryginalnej nazwie I love my blender (36 rue du Temple) proponuje książki po francusku i angielsku, a do tego mnóstwo kuszących artykułów papierniczych i miły właściciel.  Poza tym całe morze ciekawych adresów do odkrycia zostawiam WAM!

Odbiór.

IMGP0329

IMGP0316

IMGP0356

IMGP0324

IMGP0322

IMGP0309

IMGP0327

IMGP0314

IMGP0353

Mały park, dużo radości

IMGP0201

Na styku dwóch bardzo ruchliwych alei F. Roosevelt i  Cours la Reine, zaledwie pięć minut od Champs Elysee można się natknąć na miłą niespodziankę. Wciśnięty między Musee de la Decouverte i Grand Palais znajduje się maleńki i łatwy do przeoczenia acz bardzo nietypowy park, skwerek właściwie. Pół metra pod poziomem ulicy mieści się miejsce zwane La Valee Swiss.  A ponieważ francuska wiosna jest już tuż tuż i budząca się przyroda zarzuca na nas, jej spragnionych, sieci, to przechodząc tą trasą nie wiem, który  już raz, zwróciłam na to miejsce po uwagę po raz pierwszy i oczywiście spotkała mnie tam przeurocza niespodzianka. Schodząc kilkoma kamiennymi schodkami w dół, nie oddalając się d ruchliwej ulic ani od metr nagle znajdujemy się w innej dzikiej (!) przestrzeni. Maleńka przystań, oaza spokoju w środku metropolii. Kilka drzew (m.in. klon, bambus, drzewko cytrynowe), bluszcz, lilie staw,wodna kaskada skały, trzy ławki i kilka ptaków i już! Tyle wystarczy, by sezon wiosenny 2013 uważać za rozpoczęty! Spacerując między Pałacem Inwalidów a Champs Elysee nie przeoczcie tej perełki.

IMGP0195

IMGP0197

IMGP0223

IMGP0232

IMGP0234

Na Butte aux Caille mgła

IMGP9712

Paryż w tym sezonie prezentuje się na zmianę w deszczu lub we mgle.  W mieście, które powoli szykuje się do świąt, ubyło turystów a przybyło wystaw, festiwali filmowych i nowych tytułów do przeczytania. Jednak zanim o tym, co warto zobaczyć i o co zahaczyć w grudniu, dziś zabieram Was w miejsce, gdzie wracam systematycznie i którym lubię się dzielić z odwiedzającymi mnie i Paryż przyjaciółmi.

Kiedy przyjechałam do Paryża po raz pierwszy, mieszkałam w 13 dzielnicy, między Tolbiacem a Placem d’Italie. Jest to część Paryża położona poza turystycznym szlakiem-ceny wynajmu mieszkań i linia metra 7, łącząca Tolbiac z uniwersytetem Jussieu, przyciągnęły tu dużo studentów, którzy dodali dzielnicy energii i wyobraźni. Jest tu ładnie i brzydko, bezpiecznie i niebezpiecznie, tradycyjnie i nowocześnie jednocześnie. Niedaleko stąd do paryskiego China Town, Biblioteki Mitteranda, Kinoteki. To w jedną stronę od stacji metra Tolbiac, natomiast kierując się w drugą, wędrując pod górę,znajdziemy się na wzgórzu, które podobno jest najwyższym punktem w mieście, ale-ponieważ nie ma tu spektakularnej panoramy na miasto-nie wszyscy zdają sobie sprawę, że znajdują się wyżej niż bazylika na Montmartre. Dziś spacer po Butte Aux Cailles. Wdzięczna nazwa: Wzgórze Przepiórek, nie pochodzi jednak od większego występowania tych ptaków w tej części miasta, ale od nazwiska Pierre’a Caille, który w XVI wieku stała się posiadaczem największej w tej okolicy winnicy. Butte Aux Cailles podobnie jak Montmartre przez długi czas było wioską na rogatkach miasta i do stolicy zostało włączone dopiero w drugiej połowie XIX wieku, ale wiejski charakter zachowało do dzisiaj. Charakterystyczna nadająca dzielnicy uroku niska i lekka zabudowa wynika z charakterystyki  delikatnego podłoża bogatego w wapień, który był tu wydobywany do początków xx wieku. Pozostałością po dawnych kamieniołomach umożliwiających wydobywanie surowca są liczne tunele, które dziś przyciągają tzw katafilów czyli zwolenników nielegalnego zwiedzania znajdujących się pod całym Paryżem katakumb i tuneli. Natomiast zwolenników nadziemnej części Butte Aux Cailles przyciąga szczególnie wieczorami.Czaruje swoją autentyczności, atmosferą Paris populaire  sprzed pół wieku, gwarem i ruchem. Z obcych robi swoich. Nawet gdyby tylko na jedną noc.

Odbiór.

IMGP9698

 

 

IMGP9707

IMGP9727

IMGP9732

IMGP9734

Kolaz8

Kangourou on a deja vuuuuu

Kangura już widzieliśmyyyyyy, to zdanie (z komicznie przeciągniętą ostatnią sylabą) usłyszałam dziś z ust kilkuletniego chłopca w samym centrum Paryża. Chłopiec odhaczał swoją listę zobaczonych zwierząt. A gdzie w Paryżu w jednym miejscu można zobaczyć kangury, orangutany, żółwie, krokodyle i wiele, wiele innych? W La Menagerie, zoo du Jardin des Plantes. Najstarsze w Europie zoo mieści się tu od 1794 roku i stanowi część pięknego ogrodu botanicznego Jardin des Plantes. Dla mnie, tropicielki przyrody w wielkim mieście, ten park jest jednym z ulubionych paryskich miejsc. Otwarty dla zwiedzających w XVII wieku przez długi czas był jednocześnie centrum badań botanicznych i do dziś spełnia swoją funkcję dydaktyczną. Mieści się tu Muzeum Ewolucji, Muzeum Panteologiczne, Entomologiczne i Minerałów. Poza tym po parku rozsiane są liczne ogrody ziołowe, warzywniaki, oranżeria, hotel dla pszczół (!), labirynt, liczne rzadkie okazy drzew i i mnóstwo tajemniczych i przytulnych zakątków.

No i to zoo. Zaskakuje bogactwem zgromadzonych gatunków i terenem, jaki zajmuje, zważając, że znajduje się w ścisłym centrum miasta. Zwierzęta trzymane są w godnych warunkach, nie wszystkie mają przestrzenie porównywalne do tych na których żyją ich dzicy krewni, ale pamiętając,że wiele z nich już w którymś pokoleniu rodzi się w takich warunkach, nie wydają się być pokrzywdzone. Zawsze dość sceptycznie podchodziłam do pomysłu gromadzenia różnych gatunków zwierząt ku naszej uciesze i rozrywce, ale dziś widząc rozpalone policzki i błyszczące oczy rozentuzjazmowanego chłopca widzącego pierwszy raz kangura na żywo, zdałam sobie sprawę, że dla tego małego paryżanina taki kontakt z naturą może stać się przyczynkiem do głębszego zainteresowania i rozbudzenia na nią wrażliwości.A poza tym menażeria jest już zabytkiem kultury i architektury podobnie jak cały Jardin des Plantes.

Po kilku wyjątkowo deszczowych weekendach i wczorajszych 12 godzinach mżawki i ulewy na zmianę, dziś wyszło słońce. Rozgrzało mokry park, w którym ziemia parowała, ptaki rozśpiewały się przeżywając swoją drugą wiosnę, rośliny  ostatni raz przed zimą zachwycają kolorami, aromatami i fakturami. Było pięknie.

A po spacerze warto zaliczyć jedną z bardzo lubianych przez Paryżan kawiarni. Wychodząc z parku wyjściem przy Muzeum Ewolucji znajdziemy się tuż przed najsłynniejszym w mieście meczecie  La Mosquée de Paris, gdzie oprócz łaźni żywcem wyjętej z baśni 100o i jednej nocy znajduję się restauracja i kawiarnia serwująca jedyną w swoim rodzaju herbatę miętową, którą w ciepły dzień można wypić na świeżym powietrzu siedząc pod niesamowicie aromatycznymi drzewami figi i jaśminu. Rozbudziłam fantazję? Mam nadzieję.

Odbiór!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tropem książki – BnF

Przygotujcie się na spacer-trasa między Saint Michel a Biblioteką Narodową im. Franacoisa Mitteranda obfituje w doznania. Zaczynając wyprawę na wysokości katedry Notre Dame, kierując się na wschód, wzdłuż rzeki najpierw zaliczymy liczne charakterystyczne budki bukinistów, które są jak skarbczyki z biżuterią – wydania kieszonkowe klasyków, rzadkie pięknie wydane okazy, dawne afisze, magazyny, płyty i gazety codzienne kuszą, by zanurkować w kolekcji, ale wyjątkowo ignorujemy zaproszenia, rzucamy tylko okiem i wędrujemy dalej. Idąc wzdłuż Sekwany, kilka minut za katedrą, po drugiej stronie bulwaru natkniemy się na centrum kultury arabskiej Institute du Monde Arabe, znajdujące się tam fascynujące zbiory to temat na osobny długi post, dziś tylko spoglądamy na fasadę i podążamy dalej prowadzeni linią rzeki. Po kilku minutach, po prawej stronie wyłoni się brama prowadząca do jednego z moich ulubionych parków Jardin des Plantes, gdzie o tej porze roku oprócz turystów najwięcej w nim studentów, szczególnie tych z pierwszych roczników, którzy właśnie zachłystują się początkiem roku akademickiego na jednym z największych francuskich uniwersytetów Paris VI , którego główny budynek – wieżowiec  Jussieu wyrasta z drugiej strony ogrodu. Do parku zajrzymy przy innej okazji. Mijając kilka skrzyżowań, wkrótce znajdziemy się przed dworcem Gare d’Austerlitz, gdzie warto zwrócić uwagę na turkusowy tunel wprowadzający nadziemną część metra (linia numer 5) w sam środek budynku. Zawsze robi to na mnie wrażenie i średnio za trzecim metrem wjeżdżajacym „w” dworzec zdaję sobie sprawę, że stoję w miejscu już od 20 minut i czas ruszyć dalej. Z mostu Charles de Gaulle usytuowanym tuż przy dworcu rozciąga się piękna panorama na coraz bardziej industrialną wschodnią część miasta, choć z drugiej strony majaczy jeszcze Notre Dame. A w dole tuż pod mostem stoi ciekawy budynek Institute Francaise de la Mode, na który warto zwrócić uwagę, poznacie go po ogromnej zielonej tubie zdobiącej jego północną stronę. W tym miejscu warto przejść na drugą stronę rzeki, by mieć możliwość spojrzenia z dystansu na panoramę, która wyłoni się za kilkaset metrów, bo już po kilku minutach marszu objawi się nam cacko francuskiej najnowszej architektury – BnF czyli budynek Biblioteki Narodowej.

O tym miejscu należałoby napisać esej. Fantastyczny surrealistyczny krajobraz, gdzie najdrobniejszy detal ma swoje uzasadnienie. Miejska przestrzeń, która jest przyjazna przebywającym w niej. Biblioteka skomponowana jest z czterech osobnych wieżowców – każdy z nich symbolizuje otwartą książkę a razem tworzą kształt prostokąta, który również może przywołać na myśl formę okladki. W każdym z nich wymyślny system rolet chroniących zbiory przed światłem słonecznym (ich układ, otwieranie i zamykanie skoordynowane jest z wędrówka słońca wokół budynków), ogród  w samym centrum, mediateka, kino, kawiarnie i bary tworzą atmosferę i życie toczy się przy BnF tak w dzień jak i wieczorami. Biblioteka powstała na zamówienie prezydenta Mitteranda w latach 90. i była częścią wielkiego, przez niego powołanego, projektu „unowocześniania” miasta, w którego skład wchodzi też słynny szklany łuk w La Defense, piramidy przed Luwrem, Muzeum Orsay i Park Vilette. Plan w tamtym czasie wzbudzał kontrowersje, ale dziś jest już klasycznym przykładem urbanistycznego rozwoju miasta. BnF jest miejscem spotkań, odkryć, przeżyć –  czuć tutaj energię.

A kiedy już zobaczycie, co należy, to zejdźcie schodami nad sam brzeg rzeki i wybierzcie sobie bar z którego pooglądacie zachód słońca, bo o tej porze dnia jest tu najprzyjemniej. Ja polecam Le Jardin (najbliżej do niego ze wschodniego skrzydła,poza tym specjalne pozdrowienia dla E., dzięki której to sympatyczne miejsce odkryłam).

Odbiór!

Azyl

Stojąc przed słynnym czerwonym wiatrakiem Moulin Rouge, zastanawiam się, ile razy przystawali tu w drodze do domu  Jacques Prevert albo Boris Vian, ile razy weszli, by obejrzeć spektakl. Obaj, w różnych okresach, mieszkali bowiem pod tym samym paryskim adresem –  w położonym 50 metrów na lewo od słynnego kabaretu pasażu Cite Veron.

Dziś bardzo niepozorna, lekko zaniedbana, dla niewtajemniczonych imponująco łatwa do przeoczenia, ślepa uliczka zasługuje na to, by poświęcić jej kilka minut z czasu spędzonego na Montmartre. To jedno z tych zaskakujących miejsc, gdzie będąc w samym sercu tętniacego życiem miasta, nagle odnajdujemy spokój, jakby zamknąć za sobą drzwi, za którymi zostaje gwar placu Pigalle i zgiełk bulwaru Clichy.

Jedyne, co może zająć naszą uwagę to dźwięki dobiegających przez okno prób teatralnych, bowiem mieści się tu dobrze znany okolicznym mieszkańcom prywatny teatr  Theatre OuvertZasługuję on na odrębną, wyłącznie jemu poświęconą historię. Dziś napiszę tylko, że rzeczywiście, jak nazwa na to wskazuje, jest to miejsce otwarte. W każdym tego słowa znaczeniu. Otwarty na widza, autorów, gatunki. Powstał w 1971 roku na festiwalu w Awinionie, w Cite Veron znajduje się od 1981 roku. Prowadzony przez małżeństwo – i ta para właśnie zasługuje na  osobną opowieść. Micheline  i Lucien Attoun teatrem zajmują się od ponad 40 lat, kochają od zawsze. On choleryk i pasjonat, ona mediator i sufler kiedy trzeba. Są obecni na każdym przedstawieniu, w oczach otaczającej ich młodej ekipy widać oddanie i zaangażowanie, czasami zniecierpliwienie, bo czas do domu, a dyrektorstwo chce jeszcze więcej, więcej wszystkiego, bo życie i pasja w nich wrze i żegnają osobno prawie każdego widza, do ostatniego. Mogłabym o nich długo. Mam nadzieję, że nadarzy się okazja, by pobyć z nimi więcej i bliżej. To dzięki nim Cite Veron ożywa wieczorami, a nowy sezon zaczyna się teraz.

Odbiór.

 

 

 

 

 

 

 

W słońcu na Montmartre jest biało i niebiesko

Dzisiaj jedziemy na Montmartre. Ale nie wysiadamy, jak zawsze, na Abbesses – rue Lepic, kawiarnię Amelii, bagietkę z piekarni Cocliquelicot, plac Tertre zostawiamy dla tych, którzy tu będą pierwszy raz- dziś wysiadamy na stacji Lamarc i zdobywamy wzgórze od jego północnej strony. Ta część dzielnicy, tzw. vieux Montmartre, to moja ulubiona strona wzgórza. Usytuowana za plecami bazyliki, mimo,że oddalona zaledwie 5 minut od turystycznego serca dzielnicy, jest o wiele bardziej urokliwa i wyłącznie tam można jeszcze poczuć oddech dawnego Montmartre, kiedy ta wioska stała się kulturalnym epicentrum XIX- i XX-wiecznego Paryża.

Zanim jednak na blogu pojawi się Van Gogh, Picasso, Kiki, Max Jacob, Dali, Prevert i reszta plejady związanej z tą częścią miasta, chciałam Wam wskazać jedno miejsce, które tylko o tej porze roku i w tym miękkim świetle wrześniowego słońca objawia się w całej krasie i splendorze.  Bo w tym samym czasie, kiedy w pięknej Alazcji, na stokach dojrzewają ostatnie białe winogrona, z których powstaną wszystkie te pyszne Rieslingi, Gewurstraminery, Sylvanery i inne niesamowite wina z tego regionu, na wzgórzu Montmartre, również dumnie prężą się na krzaczkach owoce z których zostanie zrobione wyjątkowe pod każdym względem wino z Montmartre. Oto stoimy przed jedyną winnicą w mieście!

Usytuowana na zboczu przy rue Saint Vincent winnica, której oficjalna nazwa brzmi Clos-Montmartre, przypomina o tradycji uprawiania winorośli na Montmartre, która sięga XVI wieku. Do początku XX wieku, zanim malutkie miasteczko zostało wchłonięte przez Paryż, mieszkańcy Montmartre zajmowali się głównie rzemieślnictwem i właśnie hodowlą winorośli.

Miejsce w którym dzisiaj rośnie około 200 krzewów, z których co roku powstaje kilkadziesiąt litrów wina, przez kilka wieków było parkiem, później miejscem niedzielnych potańcówek i kabaretów, który ze względu na swoją kiepską reputację został na długi czas zamknięty, po to by wrócić do życia jako winnica w 1933 roku. Wtedy to, by zwrócić Montamartre tradycję związaną z wyrobem wina, posadzono tu szczepy gamay i pinot noir, z których do dziś powstaje wino dostępne tylko w specjalnej sprzedaży. Niestety, winnicę można podziwiać wyłącznie zza drucianego ogrodzenia, ale jeśli cofnąć się odrobinę, za plecami znajdziemy maleńki zacieniony placyk z trzema ławkami, z którego roztacza się najładniejszy widok na maleńką domenę Montmartre. Trochę wsi w mieście, bo tu wakacje cały czas trwają!

Lato w mieście vol. 3

Z całego wachlarza paryskich muzeów najchętniej odwiedzam te z drugiego i trzeciego szeregu. Takie, do których trafia się przypadkiem – przechodząc obok, o których ktoś kiedyś wspomniał, nie będąc pewnym, w jakiej części Paryża ono się znajduje, które objawiają się po dłuższym pobycie w mieście, kiedy kończy się już lista powszechnie polecanych miejsc do zobaczenia.

W kolejce do opisania czeka muzeum lalek, muzeum Edith Piaf prowadzone przez jej dawnego znajomego w prywatnym mieszkaniu, urocze i zabawne muzeum erotyzmu w okolicach Moulin Rouge, z nim rymuje się muzeum romantyzmu itd. itd…A w każdym z tych miejsc czeka ktoś, kto gotów opowiadać godzinami o szczegółach, anegdotach, ba! o całym wszechświecie danej ekspozycji, a ja zawsze z przyjemnościa w takie rozmowy nurkuję.

Ale przyznam, że w te upalne sierpniowe dni, kryterium, które przyjęłam przy wybieraniu miejsc do odwiedzenia zamyka się w pytaniu, czy na miejscu jest park, najlepiej ogród, a najlepiej pusty!

I choć trudno uwierzyć, dwie minuty od bulwaru Saint Germain istnieje takie miejsce. Muzeum poświęcone romantycznemu malarzowi francuskiemu – Eugene Delacroix znajduje się w domu, w którym artysta spędził ostatnie siedem lat życia. I choć bardziej od  malarstwa podobaja mi się pisane przez niego dzienniki, to oglądanie obrazów i rycin w ich „domu” nadaje im dodatkowych walorów.

Do muzeum wchodzimy przez spokojny, prywatny dziedziniec, przechodząc przez sale wystawowe które dawniej były mieszkaniem malarza, dochodzimy do schodów łączących je z wybudowanym w ogrodzie atelier. A w samym ogrodzie krzew figowy, na którym właśnie dojrzewają owoce – kto znajdzie się tam za dwa tygodnie zabierze ze sobą, oprócz wrażeń estetycznych, aromatyczną fige. Resztę zostawiam Wam do odkrycia. Podobno bez Delacroix nie byłoby impresjonistów.

P.S.1 Fragment obrazu z pierwszego zdjęcia to obraz Leona Riesenera Portrait de Madame Leon Riesener, a cytat pochodzi z powieści V. Nabokowa Maszeńka (opowiadanie tak ładne i nostalgiczne jak imię tytułowej bohaterki).

P.S.2 Po ostatnich zawirowaniach jakim uległy statystyki odwiedzin mojego Ptaka chciałabym podziękować: po 1. wszystkim którzy znaleźli się tu (nie) przypadkiem i zostali zanim wspomniała o mnie Asia, po 2. Asi ze Styledigger za przemiłe słowa, rekomendację i tartę cytrynowo-śliwkową zjedzoną na spółkę w Latającej Mrówce, z niecierpliwością czekam na jej londyńskie opowieści, po 3. wszystkim nowo przybyłym odkrywcom.

Zabrzmiało jak przemowa przy odbieraniu Oscara ale cóż mogę…La vie en rose. Odbiór.