Z całego wachlarza paryskich muzeów najchętniej odwiedzam te z drugiego i trzeciego szeregu. Takie, do których trafia się przypadkiem – przechodząc obok, o których ktoś kiedyś wspomniał, nie będąc pewnym, w jakiej części Paryża ono się znajduje, które objawiają się po dłuższym pobycie w mieście, kiedy kończy się już lista powszechnie polecanych miejsc do zobaczenia.
W kolejce do opisania czeka muzeum lalek, muzeum Edith Piaf prowadzone przez jej dawnego znajomego w prywatnym mieszkaniu, urocze i zabawne muzeum erotyzmu w okolicach Moulin Rouge, z nim rymuje się muzeum romantyzmu itd. itd…A w każdym z tych miejsc czeka ktoś, kto gotów opowiadać godzinami o szczegółach, anegdotach, ba! o całym wszechświecie danej ekspozycji, a ja zawsze z przyjemnościa w takie rozmowy nurkuję.
Ale przyznam, że w te upalne sierpniowe dni, kryterium, które przyjęłam przy wybieraniu miejsc do odwiedzenia zamyka się w pytaniu, czy na miejscu jest park, najlepiej ogród, a najlepiej pusty!
I choć trudno uwierzyć, dwie minuty od bulwaru Saint Germain istnieje takie miejsce. Muzeum poświęcone romantycznemu malarzowi francuskiemu – Eugene Delacroix znajduje się w domu, w którym artysta spędził ostatnie siedem lat życia. I choć bardziej od malarstwa podobaja mi się pisane przez niego dzienniki, to oglądanie obrazów i rycin w ich „domu” nadaje im dodatkowych walorów.
Do muzeum wchodzimy przez spokojny, prywatny dziedziniec, przechodząc przez sale wystawowe które dawniej były mieszkaniem malarza, dochodzimy do schodów łączących je z wybudowanym w ogrodzie atelier. A w samym ogrodzie krzew figowy, na którym właśnie dojrzewają owoce – kto znajdzie się tam za dwa tygodnie zabierze ze sobą, oprócz wrażeń estetycznych, aromatyczną fige. Resztę zostawiam Wam do odkrycia. Podobno bez Delacroix nie byłoby impresjonistów.
P.S.1 Fragment obrazu z pierwszego zdjęcia to obraz Leona Riesenera Portrait de Madame Leon Riesener, a cytat pochodzi z powieści V. Nabokowa Maszeńka (opowiadanie tak ładne i nostalgiczne jak imię tytułowej bohaterki).
P.S.2 Po ostatnich zawirowaniach jakim uległy statystyki odwiedzin mojego Ptaka chciałabym podziękować: po 1. wszystkim którzy znaleźli się tu (nie) przypadkiem i zostali zanim wspomniała o mnie Asia, po 2. Asi ze Styledigger za przemiłe słowa, rekomendację i tartę cytrynowo-śliwkową zjedzoną na spółkę w Latającej Mrówce, z niecierpliwością czekam na jej londyńskie opowieści, po 3. wszystkim nowo przybyłym odkrywcom.
Zabrzmiało jak przemowa przy odbieraniu Oscara ale cóż mogę…La vie en rose. Odbiór.